poniedziałek, 24 lutego 2014

Żyję już dwa razy po 9 msc i mam kilku znajomych

Właśnie do mnie dotarło, że synul spędził po drugiej stronie już tyle samo czasu ile w brzuszku :D Niesamowite, jaki kawał chłopa mi wyrósł przez to w sumie 1,5 roku.

Tak naprawdę to chciałam pochwalić się umiejętnościami mojej dzieciny. Zacznijmy od tego, że od ok. 7,5 msc życia Wojtek zaczął sam podciągać się do stania. Tego dnia spędził na próbach kilka godzin, na stojąco mył swoje 2 zębole, które wyszły na początku grudnia i siedzenie odeszło do lamusa.

Raczkowanie zaczął na dobre jak skończył miesięcy 8. Przychodzę z pracy, a dziecko śmiga po podłodze. Ni stąd ni zowąd. 

Zęby nr 3 i 4 wybiły się na początku lutego. 

Niedawno też Wojtek zaczął gryźć nas i klepać po twarzy... 

Wymuszanie krzykiem pt. "obdzierają mnie ze skóry" to podobnie, kwestia ostatnich tygodnia-dwóch.

Małe post scriptum: u znajomych i rodziny w ostatnich tygodniach pojawiła się w sumie 4 dzieci. Zuzia 3.12.2013, Ola 28.12.2013, Emilka 23.01.2014 i Bartuś 24.01.2014. Wojtuś poznał już trójkę z nich i był naprawdę zafascynowany. Chwytał małe stópki albo dłonie i próbował uścisnąć, powodując przerażenie osesków. Fajnie spotkać takie maleństwa i zobaczyć, jak dziecko szybko się zmienia. Dziś męczy cię, że nie śpi, za 3 tygodnie zacznie spać, a przestanie jeść, a za kolejne 3 zapomnisz, że nie jadło i nie spało, bo zacznie inne cuda. I tak do naszej, czyli rodziców, śmierci... ;)


Po powrocie do pracy...

Minęły 4 tygodnie odkąd wróciłam do pracy i śmiało mogę powiedzieć - nie taki diabeł straszny... Tata i opiekunka sprawdzili się wyśmienicie, a mama trochę odżyła. Ale od początku...

Wszelkie obawy, jakie miałam, związane były z karmieniem. Wojtek to typowy cyckolub i po prostu nie wyobrażałam sobie, że przez 9-10h damy radę (on bez mleka, a ja z mlekiem). Tygodniowe przygotowania dały świetny efekt. Przez pierwsze 2 tygodnie Wojtek jadł podczas mojej nieobecności MM 120ml, zupkę 200ml, MM 90ml, owoce. Potem przeszliśmy na tryb MM 120ml+1/3 porcji kaszki, zupka 200ml, II danie 150ml, owoce. Dziecie nadal nie pije nic poza rozcieńczonym sokiem, czasem nie pogardzi herbatką owocową.

Druga kwestia to - czy tata nie osiwieje, poradzi sobie i czy Wojtek to przeżyje. Jest nieźle - co prawda tata utrzymuje, że nie potrafi zabawić syna i że młodzież się nudzi, ale ja tam wcale tego nie widzę, a wręcz przeciwnie - kontakt mają świetny.

Opiekunka - z powodu szkoleń taty Wojtka musieliśmy wspomóc się opiekunką i mieliśmy mnóstwo szczęścia - nasza sąsiadka zza ściany przejęła Wojtka na 2 razy po 5 dni i to był strzał w 10! Nawet mama nie potrafi tak zapanować nad własnym synem, jak ona. Wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni.

Tęsknota - no cóż - nie będę ukrywać, że na początku było super ;) Przez pierwsze dni raczej nie tęskniłam, odczuwałam tylko lekki niepokój, czy wszyscy w domu mają się dobrze... Potem, gdy przeszedł mi entuzjazm, że wróciłam do pracy, zaczęło mi być ciężko wyjść rano z domu i zostawić tą słodką istotkę...

Praca - wracałam pełna entuzjazmu i z myślą, że moja praca jest naprawdę super. Trochę mi ten entuzjazm ostygł, ale nadal uważam, że decyzja o powrocie była słuszna i w doskonałym momencie. Jedyne, co mnie zaskoczyło to to, że trochę nie pasuję do mojego nowego zespołu - 4 chłopaków, 1-3 lata młodszych, singli, bezdzietnych... Nie to, że nie mam z kim gadać o pieluchach, a chciałabym, ale jakoś tak średnio się czuję w tym towarzystwie...

To już 5. tydzień, a ja nadal przychodzę do biura pełna energii. Sama siebie nie poznaje. Dziecko nauczyło mnie, że ciągle trzeba coś robić i aż się źle czuję, gdy mam spokojniejsze dni w pracy. Mam zamiar wykorzystać ten mój zapał, bo zawsze słyszałam "zdolna, ale leń". Może do czegoś jeszcze dojdę ;)

środa, 15 stycznia 2014

Przechodzimy na karmienie mieszane - początki

Równo tydzień przed powrotem do pracy zaczynamy przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości. Wojtuś musi nauczyć się żyć bez piersi, a piersi bez Wojtusia.

Karmienie mieszane, czyli podawanie mleka modyfikowanego bez odstawiania dziecka od piersi jest ponoć możliwe, ale nie zawsze przychodzi łatwo. Po kilku dniach obserwacji Wojtka oraz myślenia nad tym, ile godzin muszę spędzić poza domem, ustaliłam, jak efektywnie przygotować się do zmian.


Wojtek od śniadanka do 16 je mleko z piersi tak naprawdę raz - na II śniadanie ok 10.30. Pozostałe "karmienia" to krótkie popijanie, zwłaszcza po obiadku ok 13.00. 

Nowy schemat wydaje się być prosty - rano mleko mamy, na II śniadanie MM lub kaszka na MM, potem obiadek, owoce na deser i na podwieczorek zjawia się mama...


Przygotowania
Nauczona doświadczeniem innych matek, postanowiłam zabrać się za hamowanie laktacji trochę wcześniej - nie chciałam pierwszych dni w biurze spędzić umierając z bólu, albo latać odciągać pokarm. Musiałam wymyślić, co dam na II śniadanie i co Wojtek będzie pił w ciągu dnia. Na 1 ogień poszedł posiłek mleczny i nasz 1. dzień wyglądał tak:
8:30 mleko mamy
11:00 kaszka na MM
13:30 obiadek popity mlekiem mamy
15:30 kilka łyżeczek owoców
16:00 duuuużo mleka mamy
18:00 mleko mamy + kaszka na wodzie
20-21:30 wiszenie u cyca

Co ciekawe po takim dniu Wojtek przespał całą noc, a dokładnie 22-7:30. Do picia dostawał soczek rozcieńczony wodą w stosunku 1:2 i wypił do ok. 60 ml. O 11:00 miało być po prostu MM, ale na widok butli się rozpłakał, więc zrobiłam kaszkę.


Dzień 2
Piersi już wiedzą, że coś jest nie tak, a Wojtek po nocnej przerwie jest nienażarty. W związku z tym wisi u cyca od 7:30 do 9:00. Potem kolejno:
10:30 kaszka na MM
12:00 obiadek (b. mało) popity piersią (też mało)
14:45 ok. 90g owoców
15:45 duuuuużo mleka mamy
18:00 j.w.
20-21:30 wiszenie u cyca.

Chłopakowi ewidentnie brakuje porządnej dawki mleka na II śniadanie, ale nie chce go pić, tylko woli kaszkę, której nie zjada za dużo. Stąd do obiadu jest dość marudny :/ Może od taty weźmie butle - od mamy nie bierze.


Kolejny etap
Wojtek po obiedzie zwykle śpi, ale żeby zasnąć, musi popić obiadek mlekiem. Daję mu jeszcze pierś, ale w sobotę już chyba nie dam. Ciekawa jestem, czy da się oszukać np. wodą z sokiem, czy też będę musiała dorabiać MM. Poza tym jestem dość twarda i jak Wojtek marudzi w dzień o cyca, to zapycham go rozcieńczonym soczkiem (wody moje dziecko nie pije niestety). Boję się, czy tata nie będzie odbierał jego marudzenia jako apelu "daj mi mleka" i nie przekarmi go tak, że gdy wrócę, Wojtek pogardzi moim. Na razie jednak chłopak daje radę od 8:30 do 16:00 o 1 piciu po obiadku i jak tylko uda mi się mu wcisnąć trochę więcej na II śniadanie, powinno być dobrze. 

No i nie spodziewałam się, że kiedyś to powiem, ale mam też nadzieję, że będzie budził się w nocy przynajmniej raz na mleczko, bo tak mało nam zostanie tego wspólnego jedzenia...

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Przed powrotem do pracy

Mój nastrój związany z końcem urlopu zmienia się w zasadzie codziennie. Jednego dnia odliczam, ile pozostało mi do odzyskania wolności, a kolejnego łapię doła, że kończy się najpiękniejszy okres w moim życiu.

W okolicach 5-6 miesiąca życia Wojtka, czyli kiedy kończył mi się urlop macierzyński i zaczynało 8 tygodni rodzicielskiego, doszłam do wniosku, że już wiem, skąd ta długość 26 tygodni - bo matka nie jest w stanie dłużej wytrzymać z dzieckiem w domu. Proste. 

Później mój pogląd w tym temacie zaczął powoli ewoluować. Po pierwsze dlatego, że Wojtek wpadł w dobry rytm - zaczął porządnie sypiać w dzień, nie 5 razy po 20-30 minut, ale 2 razy po ponad 1h, czasami nawet 2h. 

Po drugie dziecko zrobiło mi się bardziej samodzielne, poprzez zdobycie umiejętności przemieszczania się. Teraz można go zostawić na kocyku nawet na 1,5h i w tym czasie sam pięknie się sobą zajmuje, zwykle wędrując po zakątkach pokoju i opowiadając mi przy tym mnóstwo historii. 

Po trzecie w końcu - odwiedziłam kilka razy moje biuro, posłuchałam opowieści, nad czym pracuje mój zespół i co ja sama będę robić po powrocie i z dumą stwierdziłam, że nie ma zacniejszego projektu, niż projekt Wojtek. Co prawda mało tu rzeczy dzieje się zgodnie z planem (słowo plan dawno zostało wykreślone z mojego słownika), ale przyrost  i efekt są bezcenne i dają czystą satysfakcję. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że pracowałam z zapałem do końca 34. tygodnia ciąży po kilkanaście czasem godzin dziennie i naprawdę lubię moją robotę. 

Mam nadzieję, że powrót, który już za tydzień, dobrze mi zrobi. O Wojciecha też się nie martwię - zostaje w tatusiowych rękach :)


O równości płci, czyli jestę hipsterę

Mój tata, gdy odbierał mnie z przedszkola, usłyszał od Pani wychowawczyni:
- Wie pan, trochę się martwię, bo dziewczynki zwykle bawią się lalkami i wożą je w wózkach. Chłopcy natomiast samochodzikami i jeżdżą nimi po podłodze. Pana córka natomiast wkłada samochodzik do wózka i tak się bawi...

Skoro blog ma być o macierzyństwie, rodzicielstwie i wychowaniu, to nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wspomnieć o dżenderze, przechrzczonym przez nas na denżer :D A to dlatego, wpadł mi ostatnio w ręce Gość Niedzielny, przeczytałam i przelękłam się. Niestety nie znalazłam w Sieci dokładnie tego felietonu, który zagotował we mnie krew (nawet 2 zagotowały), ale co potrafią dziennikarze gościa, można zobaczyć tutaj

Nie jestem obiektywna (j
ak ktoś za walką z gender, niech dalej nie czyta :P), piszę pod wpływem wzburzenia i zapewne nie mam racji, ale uważam, że Kościół i prawicowi publicyści próbują z zamkniętymi oczami walić mieczem w to szatańskie gender, nie patrząc, gdzie trafiają. Niszczą tym samym owoce pracy wielu socjologów, którzy poświęcili się badaniom nad wpływem kultury, tradycji i religii na płeć. Sceptycy boją się wykorzystania tej nauki do inżynierii społecznej, konkretnie do nowego ukształtowania roli rodziny, przyzwolenia na związki osób tej samej płci i adopcji dzieci przez takie pary. Nie biorą jednak pod uwagę, że wiele badań nad gender ma bardzo pozytywny wpływ na  zmiany społeczne, typu wyrównanie szans na rynku pracy dla kobiet czy umożliwienie mężczyznom partycypacji w urlopie rodzicielskim.

Wracając do Gościa - czy kogokolwiek tam interesują te pozytywne i nierewolucyjne zmiany? Z jednej strony wyśmiewa się w nim gender jako dążące do równouprawnienia kobiety i mężczyzny, zupełnie przecież niepotrzebnego, bo w katolickiej rodzinie ta równość jest od dawna. W innym miejscu czytam, że równouprawnienie w ogóle nie jest możliwe, bo wiadomo, że chłop to chłop, a baba jest babą. W dodatku - i tu wyciąg z "ulubionego" felietonu - niech się kobiety nie dziwią, że zarabiają mniej, skoro zachodzą w ciąże, siedzą nie wiadomo ile z bachorami na urlopach i jeszcze potem biorą opiekę, jak dzieci chore. Po co więc podnosić kwalifikacje kobiet czy zachęcać tatusiów do brania urlopów na dzieci, skoro to zaburza boski ład w rodzinie?

Zwykle uważa się, że my kobiety jesteśmy strasznie biedne - musimy zachodzić w te straszne ciąże, grubniemy, puchniemy, rodzimy w takich straszliwych bólach, a potem jeszcze musimy siedzieć w domu, niańczyć bachory i być mod (mlekomat on demand). W tym czasie nasze stanowisko pracy zajmuje jakiś młody, zdolny (oczywiście mężczyzna), który siedzi po godzinach, bo nie ma rodziny (albo właśnie ma i woli "odpoczywać" od wrzasku dzieci w pracy). Nasz chłop w tym czasie spokojnie siedzi w robocie, wychodzi z kolegami na piwo i chwali się zdjęciami pociechy, dumny jak paw, nie ponosząc tych wszystkich wyżej wymienionych "kosztów" posiadania dziecka. 


Ja patrzę na to z zupełnie innej strony. Mężczyzna nie może tego wszystkiego doświadczyć, przeżyć, poczuć - pierwszych ruchów dzieciątka, tego momentu, gdy maluch ląduje na brzuchu zaraz po porodzie, karmienia piersią i wspólnych chwil na urlopie macierzyńskim. Równości nie ma i nigdy nie będzie, a licytowanie się, kto ma lepiej nie ma sensu. 


Szkoda jednak, że Kościół wszedł na ścieżkę inkwizycji obierając sobie wroga, którego nie potrafi nawet poprawnie zdefiniować, a ludzie podłapują temat bezrefleksyjnie. Rozumiem, że rozwody i alkoholizm w polskich rodzinach oraz nadużycia i pedofilia wśród księży to tematy dla Kościoła zbyt trudne, żeby im wypowiadać taką wojnę.



sobota, 11 stycznia 2014

Oby to był skok...

Każdemu zdarza się mieć gorszy dzień. My, dorośli, możemy wtedy nawtykać się czekolady, strzelić drina, albo wziąć relaksującą kąpiel i przemyśleć co nas trapi. Niemowlęta również mają mnóstwo powodów do chandry, co związane jest z ich rozwojem, a środek do wyrażania smutku lub podekscytowania zwykle jeden - marudzenie.

Rozwój niemowlaka jest bardzo dynamiczny. Codzienne odkrywanie twarzy, przedmiotów i miejsc, kolorów, zapachów i kształtów, emocji i relacji... Dziecko wręcz bombardowane jest bodźcami,
z których coraz więcej do niego dociera. To otwieranie się dziecka na świat zewnętrzny odbywa się skokowo i z jednej strony towarzyszy mu spadek nastroju, a z drugiej - zdobycie nowych umiejętności, co zwykle niezmiernie cieszy rodziców.

Początkowo maluch widzi i czuje niewiele. Reaguje głównie na głód, temperaturę, zapach mamy oraz ogólny komfort związany z wygodnym ubrankiem i suchością pieluchy. Zmysły jednak się rozwijają 
i do szkraba dociera więcej. Na przykład wizyta z 2-tygodniowym maluchem w galerii handlowej zupełnie go nie wzruszy (nie polecam oczywiście), ale już dla 3-miesięcznego dziecka może być wspaniałą przygodą lub wręcz przeciwnie - totalnym koszmarem.

Wczoraj Twoje dziecko nie dostrzegało, że można dostać się do zabawki, która leży po drugiej stronie koca, dziś potrafi już ją dostrzec i do niej dopełznąć. Jakie to ekscytujące! Niemowlak z pewnością powtórzy tę czynność wiele razy. Umiejętność poruszania się (już nawet turlania czy pełzania) wyzwala również w dziecku poczucie fizycznego dystansu, a co za tym idzie - lęk przed oddaleniem się od mamy. W dodatku mama czasem jest zmęczona, nie zawsze się uśmiecha i zaczepiana późnym wieczorem potrafi być naprawdę niemiła.


Te wszystkie emocje, zarówno pozytywne jak i negatywne trzeba "przetrawić", odreagować. Kłopoty z zasypianiem, marudzenie, chęć ciągłego "przesiadywania" na rączkach mamy, brak apetytu lub przeciwnie - przyklejenie się do cyca - to tylko wycinek z tego, co młody człowiek potrafi wymyślić, żeby się "zrelaksować". Na szczęście nie trwa to długo. Rodzicom na pocieszenie pozostaje jedynie cieszyć się z nowych umiejętności szkraba oraz z tego, że zawsze musi być trochę gorzej, żeby później mogło być lepiej.



piątek, 10 stycznia 2014

Podróże małe i duże

Uwielbiamy podróże i nie wyobrażamy sobie już wyjazdów bez Wojtka. Jednak wojaże z niemowlakiem to prawdziwe wyzwanie. Przeciwnicy targania berbecia mówią, że dziecko i tak nic z tego nie pamięta, zwolennicy odpowiadają - a ty niby tak dobrze pamiętasz, gdzie spędzałeś wakacje 5 lat temu?

Wojtek zaliczył już kilka wycieczek i podróży. Jeszcze w brzuchu mamy leciał samolotem na 6 odcinkach - do Londynu i na południe Portugalii. Przy ostatnim lądowaniu, gdy Wojtek podskoczył w brzuchu, mama zrozumiała, że latanie w ciąży jest średnim pomysłem :)


Po porodzie mama - która zwykle nie może usiedzieć na miejscu - nie miała zbytnio ochoty na przemieszczanie się. Pierwsza "wyprawa" poza wizytami u dziadków (50km) miała miejsce w 6. tygodniu życia - pojechaliśmy zapraszać rodzinę na Chrzest i negocjować kontrakt z Chrzestnym ;) Jazda trwała 2h, skończyło się na przebieraniu z powodu kupy na parkingu w Andrychowie, mniej więcej w połowie drogi, na karimacie rozłożonej w bagażniku.


Niezrażeni, kolejną podróż - tym razem prawdziwą wycieczkę - odbyliśmy kilka dni później, do Piwnicznej-Zdroju (ok. 100km) i stamtąd, a konkretnie z Kosarzysk, do chaty pod Niemcową (1h pod górkę). Wojtek dyndał w chuście, drąc się od połowy drogi niemiłosiernie (z głodu). Z resztą sama droga w Beskid Sądecki trwała ze 4h, bo wymagała 2 postojów na karmienie. Powrót (tego samego dnia) udało się już zaliczyć na raz  - zejście do auta, karmienie, droga do domu bez przystanków.

Byliśmy też w Ojcowie i na Śląsku u rodziny.


Przyroda

W sierpniu, kilka dni przed 3 miesiącami, wybraliśmy się nad morze na 2 tygodnie. To była pierwsza tak daleka wycieczka i to w dodatku z noclegami. Pakowanie się do autka poszło gładko. Drogę tam podzieliliśmy na 2 odcinki. W piątek po pracy do Zielonej Góry - nocleg - i dalej do Łukęcina w sobotę - to był strzał w 10. O ile w piątek po południu Wojtek padł i obudził się dopiero na miejscu, to w sobotę zafundował nam rytm - 1,5h jazdy + 45min jedzenia. W drodze powrotnej, która również była rozłożona na 2 skoki: krótki do Bydgoszczy i dłuższy do domu, było już o niebo lepiej. Wojtek po prostu spał, co pozwoliło nam robić postoje co 3-4h.

Pakowanie z perspektywy czasu, było pestką. Wojtek bezwzględnie potrzebował jedynie wanienki (nie chcieliśmy ryzykować kąpania go w umywalce), kilku kosmetyków - emolient do kąpieli, patyczki do uszu, puder do pupci... oraz ubranek. Pampersy i chusteczki można było kupić wszędzie, do jedzenia jedynie cyc. Spał w wózku z ulubionym misiem, który również załapał się na wycieczkę, bawił się 1 grzechotką. O apteczce chyba nie pomyślałam, na szczęście nie była potrzebna. Mieliśmy tylko fridę, wodę morską i octenisept.


Wojtek początkowo bał się morskiej bryzy (krakowskie dziecko smogu), ale po 2-3 dniach przyzwyczaił się do wiaterku. Karmiłam w terenie - na plaży, w parkach, w lesie, w restauracjach - bez problemów. Nasze dziecko okazało się wielkim amatorem flory wszelakiej - drzewa, krzewy, listki, kwiatki - mógłby wpatrywać się weń godzinami. W lesie głowa zawsze zadarta do góry, ku koronom drzew.


Wyjazd był bardzo udany - co prawda będąc w domu i tak większość czasu spędzaliśmy na zewnątrz, ale nad morzem spacer gonił spacer. Używaliśmy głównie wózka (wtedy jeszcze z gondolą), chusta nie była jeszcze za bardzo lubiana przez nasze dziecie.



Jesień w górach z chustą

Jesienny wyjazd w góry (znów Piwniczna) okazał się nie lada wyzwaniem. Pod względem pakowania podobnie do wyjazdu nad morze, ale na miejscu pogoda ograniczała nieco możliwość nieustannego spacerowania. Mimo wszystko udało nam się odbyć kilkugodzinne wycieczki z chustą i w sytuacji alarmu, zmienić pieluchę i nakarmić dzieciątko w terenie (czytaj: na polanie). Temperatura wahała się od 8 do 12st i czasem padał deszcz. Wszyscy wróciliśmy zdrowi, jednak mamę bolały trochę plecy po targaniu Wojciecha w chuście.

W przyszłym sezonie inwestujemy w górskie nosidło, najchętniej z deutera i jeszcze chętniej - używane, aby i rodzicom i potomkowi było wygodniej. Dodatkowy problem z chustą w górach to różnica temperatur. Dziecko przylega do pełzającego pod górę, rozgrzanego rodzica, ale nie można ubrać go super lekko - nam nie udało się tego dobrze wyważyć, żeby było komfortowo i maluch zawsze był upocony. Dodatkowo w przypadku konieczności wyjęcia dziecka z chusty, gdy jest chłodno, łatwo o przeziębienie.


Wojtek wydawał się być zadowolony - od tego wyjazdu zaczął porządnie sypiać w dzień - górskie powietrze dobrze mu zrobiło. Co ciekawe, nie skróciło to jego snu w nocy.



Sylwester ze znajomymi

Noc Sylwestrową spędziliśmy u znajomych, którzy mają dziecko. Dość już duże, ale przynajmniej są wrażliwi na potrzeby młodych rodziców i ich pociech. Wojtek dostał swój pokój, z łóżeczkiem, pościelą i kocykiem i zasnął w 3 minuty! Było to już 2 impreza u tych znajomych, gdzie Wojtek popisywał się umiejętnością zasypiania w obcym miejscu.

Pierwsze dni stycznia spędziliśmy w górach ze znajomymi, którzy wynajęli dom. Bałam się, że Wojtek nie będzie chciał spać i nie będzie miał gdzie spać (nie posiadamy łóżeczka turystycznego), ale wzięliśmy gondolę i się udało. Dodatkowo mieliśmy nianię elektroniczną self-made, o której napiszę w osobnym poście.


No i mieliśmy też kosz zabawek, którymi Wojtek nie miał gdzie się bawić, bo niestety  nie było tam kawałka podłogi, gdzie można by go położyć. Dlatego żałowałam, że nie wzięliśmy leżaczka, bo naprawdę by się przydał. Wojtek 3 dni spędził w wózku, albo na rękach/ kolanach i widać było, że brakowało mu hasania po podłodze i gonienia za własnym cieniem.


Pogoda dopisała idealnie. Było ciepło i słonecznie na tyle, żeby dużo spacerować, ale oczywiście nie na tyle,  żeby karmić czy przewijać poza domkiem.


A co do tłumu ludzi, którzy przekładali Wojtka z rąk do rąk - nie było żadnego problemu. Niektóre ciotki czy wujkowie radzili sobie lepiej niż mama, wymyślając coraz to nowe zabawy. Wojtkowi podobało się granie na gitarze i śpiewanie i chyba czuł się całkiem całkiem w tych klimatach ;)



Plany

Wiosną planowaliśmy samolotowe wakacje we troje, ale szybko zrezygnowaliśmy z tego pomysłu - po pierwsze koszty, a po drugie zima nas nie rozpieszcza śniegiem i lekkim mrozikiem, a ja, wielki miłośnik ciepła, o zgrozo zatęskniłam za zimową aurą. Dlatego też w planach mamy krótki wyjazd na narty, połączony z moczeniem tyłków w wodach termalnych. Termin: pierwszy tydzień marca.

Latem wybieramy się znów nad morze, na 2 lub 3 tygodnie. Myślę też o jakimś letnim wypadzie pod namiot.


Znajomi zaproponowali też bardzo daleką i długą podróż jesienią, na - jak to mój mąż mówi - trzecią półkulę ;) Po 5 minutach dyskusji odrzuciliśmy możliwość wyjazdu bez Wojtka, jednak chyba nie zdecydujemy się na wyjazd z Wojtkiem 15-miesięcznym. Ja oczywiście podchwyciłam temat i postanowiłam przedyskutować, kiedy taka podróż była by możliwa. Padło na jesień, ale rok później, czyli 2015, bo już bez pieluch, bo zje to, co my, bo i bardziej samodzielny będzie... Trzymajcie kciuki, żeby się udało.



Co z tego ma Wojtek

Wyjazdy to poznawanie świata i ludzi, a dla krakusów również odpoczynek od smogu. Wierzę, że przyzwyczajanie dziecka od początku do nowych miejsc i twarzy, zaprocentuje w przyszłości, zwłaszcza, że nie zamierzamy przestać podróżować i chcemy to robić w trójkę.

Dodatkowo podróże - choć fizycznie męczące - pozwalają odpocząć rodzicom od codzienności, która, powiedzmy sobie szczerze, ostatnimi czasy jest bardzo monotonna.


Ta monotonia i stabilizacja służy jednak naszym dzieciom - daje im poczucie bezpieczeństwa. Dlatego, jeśli dziecko źle reaguje na zmiany, warto z wyjazdami trochę poczekać, żeby nie męczyć i dziecka i siebie (małą marudą).


czwartek, 9 stycznia 2014

Dieta młodzieńca

Mamie bardzo się spieszyło, żeby choć trochę uwolnić się od bycia jedyną żywicielką juniora i zaczęła rozszerzać dietę jak tylko wybiły 4 miesiące. Przy kolejnym dziecku poczekam z miesiąc dłużej.

5. msc to próbowanie - kilka łyżeczek cukinii, 2-3 dni z rzędu i obserwacja, czy dobrze reaguje. Potem dynia, marchewka, marchewka z ziemniakiem, szpinak z ziemniakiem, kalafior, brokuł, zielony groszek, bakłażan, jabłko, gruszka, etc. 

2 produkty, które wywołały brzydkie kupki to groszek i szpinak. Do groszku już wróciliśmy, do szpinaku nie było okazji. No i ziemniak - zatwardzacz doskonały.

6. msc to już prawdziwa uczta - zupka lub przecier warzywny z mięskiem. Na początku Wojtek zjadał 60-90ml, pod koniec tego miesiąca doszedł do 130ml. Dodatkowo wprowadziliśmy kaszkę mleczną na kolację (zwykle z kilkoma łyżeczkami owoców) w ilości ok. 8g na 60ml MM. 

7. msc to problemy z kupkami, więc wprowadziliśmy owoce jako osobny posiłek (około połowy 7. msc) - na II śniadanie, w ilości 60-70g (pół małego słoiczka). Obiadek w połowie tego miesiąca to już ok. 200ml, a kaszka - 90ml MM i 10g.

8. msc, a konkretnie jego początek, to jakby mały głód, który objawiał się przed południem i późnym popołudniem, dlatego mama postanowiła dodać do owoców na II śniadanie trochę kaszki (ok. 8g), wprowadzić 1/2 żółtka codziennie do obiadu i zwiększyć porcję kaszki na kolację do 120ml MM i 16g.

Oczywiście nie odmierzam każdej porcji do do grama - podane wartości są orientacyjne. Dodatkowo Wojtek jednego dnia potrafi wciąż 250ml obiadku, a kolejnego już tylko 130. Kaszki zwykle nie dojada, choć czasem się uda.


Jak karmię dziecie
Pobudkę mamy teraz ok 8.30. Wojtek zjada mleczko z 2 piersi i ok. 9.30 dostaje kaszkę z owocami. Około 11.30 zjada trochę mojego mleczka, o 13.00 poprawia i zjada obiadek. Idzie spać na 1h. Po przebudzeniu znów trochę mleczka. Około 16 kilka łyżeczek owoców lub soczek. Znów sen, tym razem 1,5h. O 19.00 mleczko z obu piersi i kaszka wieczorna. O 21.00 znów moje mleczko. Pobudki w nocy jedna lub dwie: ok 1.30 nie zawsze, ok. 5.00 standard.

Dodatkowo mama policzyła, że Wojtek ważący 7200g powinien zjadać ok. 800 kcal dziennie, z czego połowę ze stałych posiłków. To, co je teraz, prawie prawie starcza, ale w tej chwili więcej jeść nie chce. Nie mam za bardzo pomysłów na ciąg dalszy po kolejnym skoku i wzroście apetytu, a na lekarzy nie ma co liczyć w tym względzie, bo każdy mówi co innego.


Przyrost w 7-8 msc życia

Zgodnie z siatkami centylowymi, np. WHO, męska część młodzieży w tym wieku powinna przybierać ok. 400g na miesiąc. Wojtek jest dość nierówny pod tym względem i w 6. msc przybrał 700g, a w 7. tylko 300g, ale wciąż w normie. Mam nadzieję, że do roczku uda się mu potroić wagę urodzeniową i dobije do tych 9kg.



O karmieniu piersią

Nasza przygoda trwa nadal, chociaż początki były cierniste, a i po drodze bywało niewesoło.

Rodziłam naturalnie i mały ssak od razu dostał moją pierś. Nawet possał chwilę. Niestety sprawiło mi to trochę bólu. Potem ssania odmówił. Nie umiał chwycić piersi. Przez pierwsze noce męczyliśmy się, żeby dobudzić drania, a ten jak tylko chwycił pierś, natychmiast zasypiał. Przyrost wagi niestety odwzorowywał brak żarłoczności mojego dziecka. Urodzony z wagą 2860 przybrał dopiero pod koniec 2. tygodnia życia.

I nagle po 3 tygodniach mniej więcej coś zaskoczyło i Wojtek zacząć szamać. Do końca 3 msc przyrost wagi po ok. 250g/ tydzień. Szło super, aż pewnego pięknego dnia Wojtek stwierdził, że lewa pierś jest beee. W dodatku zaczął w ogóle krócej ssać, a waga stanęła w miejscu.

Odwiedziłam 4 pediatrów - wszyscy zaglądali mu do uszu (z których ewidentnie coś śmierdziało) i żaden nie widział tam nic niepokojącego. W końcu po badaniach moczu okazało się, że junior ma tam bakterie - Klebsiella pneumoniae - 10^6 oraz leukocyty - 40. Było niewesoło. Dostaliśmy bactrim na 10 dni, niestety - bez poprawy. W dodatku Wojtek miał mega biegunkę. Kolejny antybiotyk na 10 dni, ale bakterii to nie wzruszyło. Nie ma już leukocytów i przybiera (w grudniu 0,7kg, teraz 0,3kg/msc). Nadal jednak musimy badać mocz i uważać, żeby się nie przeziębić.

A co do lewej piersi i ucha - to po antybiotyku smrodek z ucha magicznie zniknął i Wojtek z powrotem polubił ssanie z obu cyców. 

Za 10 dni powrót do pracy i myślę ostro, co dalej z cyckowaniem. Tak długo walczyłam o to, żeby Wojtek jadł i szkoda mi to teraz kończyć, zwłaszcza, że to dla nas magiczny czas - może już nie tak, jak kiedyś, ale te jego szelmowskie uśmiechy, gdy wtulony we mnie zasysa mleczko, są naprawdę bezcenne :) 

Nareszcie blog

Wojtek, syn mój, śpi, więc może oprócz założenia bloga zdążę wyrzeźbić jeszcze nawet 1 wpis. 

Pisanie nie jest moją mocną stroną, ale chciałam zostawić kilka notatek dla siebie, dla syna i dla Was - matek i ojców szukających informacji o różnych aspektach hodowli niemowląt ;)

W związku z tym, że Wojtek ma już nieco ponad 7 msc, niektóre wpisy będą trochę retrospekcją - chciałabym wrócić do najważniejszych rzeczy i przechować wiedzę i doświadczenie, które udało mi się zdobyć.

Ale nie tylko - macierzyństwo to przede wszystkim uczucia, których tu, mam nadzieję, również nie zabraknie.